środa, 10 czerwca 2009

Urodziny o jakich można tylko marzyć...

02.11.06 Pomiędzy Dole a Tengboche

O poranku wyruszyliśmy w dalszą drogę.. pogoda znów była piękna, jednak szybko okazało się, że Damiana kolano jest już na skraju wytrzymałości :(

Bolesne dolegliwości, znacznie spowolniły nasze przemieszczanie się tym razem w dół, co niestety przy chodzeniu nie pomagało!

Nasi towarzysze wyprawy, postanowili, ze wybiorą się jeszcze do Tengboche - gdzie znajduje się największa w tym rejonie Gompa wraz z pięknym widokiem na Ama Dablam, Mt Everest oraz inne ośnieżone szczyty.

Przyznam, że była to dla mnie propozycja bardzo kusząca - bowiem wraz z podjęciem decyzji, iż lecimy do Nepalu - moją cichą nadzieją było to, iż odwiedzimy Buddyjską świątynię.. do której jak do tej pory nie mieliśmy okazji dotrzeć.. jednakże byłam już tak bardzo zmęczona, iż nie miałam siły myśleć o kolejnej wspinaczce.. gdybyśmy mieli czas na dwa, nawet jeden dzień odpoczynku..

Ostatecznie, postanowiliśmy z Damianem, ze będziemy szli wolniej (ze względu na jego nogę), następnie dotarłszy na umówione miejsce, spędzimy noc wspólnie z pozostałymi.. a rano się zobaczy!

Dotarcie do celu, okazało się bardzo przyjemnym spacerem, bardzo urokliwym, a kiedy pojawiliśmy się w loggii - wszyscy czekali na nas przy rozpalonym kominku - posiliwszy się ciepłą strawą :) okazało się, ze możemy wziąć gorący prysznic - zważywszy na fakt, iż od czterech dni korzystaliśmy tylko z nawilżonych chusteczek - wiadomość niebywała!!

Ale, ale... szczęście byłoby zbyt duże gdyby wszystko było takie proste i oczywiste!Kiedy zostałam zaprowadzona pod prysznic 0 - moje zaskoczenie było ogromne - prysznic znajdował się w maleńkiej, drewnianej komórce poza domem.

Przez moment zastanawiałam się skąd będzie pobrana woda.. odpowiedź otrzymałam bardzo szybko! Gospodarz, pomaszerował na drugą stronę, wszedł na dach - a tam z wielkiego garnka na mój znak gotowości - zaczął lać wodę w maleńki lejek.. dzięki, któremu woda spływała nieśmiałymi kroplami ku wnętrzu, a tym samym na moje spragnione wody ciało :)

Woda, rzeczywiście tym razem była.. hmm.. powiedzmy, ze ciepła - problem jednak polegał na tym, iż docierała ona w tak wolnym tempie, iż sam proces namoczenia włosów zajął co najmniej pół godziny!! Zanim prysznic skończyłam, wymarzłam jak nie wiem co, ale przynajmniej poczułam się choć odrobinę odświeżona - a tym samym gotowa na kolejną wspinaczkę!


03.11.06 Tengboche (3870m npm)
O poranku, zostawiwszy plecaki w loggii, w której spaliśmy - wyruszyliśmy ku Tangboche.
Przemierzyliśmy kolejny most..
Minęliśmy kilka napędzanych wodą młynków modlitewnych..




By ostatecznie, pokonawszy strome zbocze - dojść do słynnej Gompy..










... Gompy, która na tle Ama Dablam, Mt Everestu oraz innych szczytów - prezentowała się niewątpliwie pięknie..



...Cóż, właśnie zdałam sobie sprawę, ze nie dodałam żadnego zdjęcia, które pokazuje Gompę w całości, jednak mam nadzieję, ze choć w małym stopniu można odczuć, wyjątkową atmosferę, aja panuje w tym miejscu!



Niezwykłe dla mnie było to, iż po raz kolejny przekonałam się, jak realne są nasze marzenia - ja od dawna pragnęłam pojechać w Himalaje, aby choć w maleńkiej części poczuć atmosferę wypraw wysokogórskich, które śledziłam z zapartym tchem przez wiele lat..

Pragnęłam również, uczestniczyć w uroczystościach.. medytacjach buddyjskich mnichów.. ostatecznie w najgłębszych zakamarkach serca, kryłam pragnienie spędzenia swoich urodzin w niezwykłym miejscu!

Wszystkie te pragnienia ziściły się w chwili, kiedy dotarliśmy do Nepalu - a prawdziwą pełnię, odczułam w samym Tengboche!

Tamtejsi mnisi - dokładnie kiedy dotarliśmy do tego magicznego miejsca - rozpoczęli swoje medytacje, tuż obok Gompy, przy małej Stupie.

Później w Katmandu mieliśmy okazję uczestniczyć w różnych uroczystościach kilkakrotnie - jednak, to właśnie w Tengboche spełniła się magia mych ukrytych pragnień :)



















Odkryliśmy również małą piekarenkę - aby uczcić tę niecodzienną chwilę - postanowiliśmy uraczyć się którymś, z pachnących ciasteczek..

Wybór był duży, nie mniejszy jednak od mojego niezdecydowania - kiedy tak stałam dumając na co miałabym ochotę - podszedł do mnie pewien mężczyzna, po czym zapytał mnie czy również wzruszyłam się przychodząc tutaj,i czy podobnie jak On popłakałam się - przyznam, że nigdy w życiu obcy człowiek nie zadał mi takiego pytania!

Ale cóż mogłam odpowiedzieć - dokładnie tak było, nie wspomniałam mu jednak, że dzisiejszy dzień jest dla mnie również wyjątkowy z tego względu, iż były to moje i mojego taty urodziny!!

Będąc w tak wyjątkowym miejscu - spełniły się moje marzenia i pomimo, iż nikt nie wiedział, iż obchodzę dziś urodziny (Damian z powodu bolącego kolana powolnym krokiem kierował się już do Namche Bazaar), to mimo to, czułam całą miłość i radość świata i wiedziałam dokładnie, że wszystkie najbliższe mi osoby myślami są również ze mną!

Życie potrafi sprawiać nam niezwykłe niespodzianki..

Potrafi być niezwykłe!!!




wtorek, 9 czerwca 2009

Namche Bazaar - Gokyo Ri


28.10.06 Dole
Z sentymentem w sercu, opuściliśmy Namche Bazaar, aby powitać krajobrazy, na które czekaliśmy tak długo!
Około 40 minutowy marsz, wprowadził nas w pasmo najwyższych szczytów świata - błyszczące bielą oddalone jeszcze o wiele kilometrów, jednak bardzo dobrze widoczne szczyty, stały się czymś magicznym! Zawsze karmiłam swoją duszę i oczy zdjęciami z wszelkich pokazów najróżniejszych wspinaczy z ich wypraw wysokogórskich - tym razem w końcu i ja miałam możliwość zaistnieć w tym trudnym do opisania zwykłymi słowami świecie!
Wędrujemy już od kilkunastu dni i każde miejsce jest niezwykłe i wyjątkowe, jednak widok ośnieżonych szczytów zapiera dech w piersiach!


Droga, którą idziemy jest doprawdy przepiękna! Mijamy stupy oraz maszerujące Jaki..
Stosunkowo szybko dotarliśmy do przełęczy z wysokością 3973m npm - widoki bajeczne!





Niestety dalsza droga okazała się mniej przyjazna i z niecierpliwością wypatrywaliśmy miejsca, w którym mieliśmy zatrzymać się na nocleg. Okazało się, że była to wioska widmo!
Nie pozostało nam zatem nic innego, jak tylko iść dalej - 100m wyżej, to niby niewiele - ale po całym dniu wspinania się coraz wyżej i wyżej - o niczym innym nie marzyliśmy, aby ogrzać się gdzieś przy ciepłym ogniu i zjeść ciepły posiłek!
W końcu dotarliśmy do Dole - kilka chatek - ta, w której się zatrzymaliśmy (jedyna w której były miejsca noclegowe!), była bardzo skromna wręcz uboga, jednak mieszkańcy (młoda dziewczyna wraz ze śliczną córeczką) - przesympatyczne!
A do tego jakim pysznym jedzeniem zostaliśmy ugoszczeni!!

Siedząc przy ciepłej kozie, która ogrzewa bardzo przyjemnie nasze zziębnięte stopy - wspominamy minione już dni..
Po jedzeniu, kiedy wyszłam z chaty - oczarowały mnie otaczające zewsząd ośnieżone góry oraz usiane błyszczącymi gwiazdami niebo - wprost niewyobrażalnie pięknie!!




Kolejny dzień wędrówki.. spotkani wędrowcy...





Wszechobecne chorągiewki modlitewne..


31.10.06 Gokyo
Doszliśmy niemalże do końca naszej wyznaczonej trasy - czeka nas jeszcze wejście na niewielki szczyt Gokyo Ri, jednak wcześniej odpoczniemy dzień, po przebytej chorobie wysokościowej, którą ja osobiście przeżyłam dotkliwie..
Z Dole doszliśmy do kolejnej małej wioseczki - Machherma, składającej się z kilkunastu mniejszych i większych loggii.Połowę trasy pokonaliśmy bardzo szybko, jednoczenie bardzo szybko wzrosła wysokość, która niestety nie bywa łaskawa. W połowie drogi rozbolała mnie tak dotkliwie głowa i oko, iż nie byłam w stanie się poruszać.. posuwając się ślimaczym tempem do przodu, w końcu usiadłam na jednym z kamieni i tak p prostu siedziałam około godziny.. czułam się naprawdę bardzo dziwnie, począwszy od dotkliwego bólu, po nieokreślone pełne niepokoju przeczucia, w końcu zalałam się niewiadomej przyczyny krokodylowymi łzami siedząc samotnie jeszcze dłuższą chwilę..
Uspokoiwszy się odrobinę zaczęłam iść, po czym spotkałam siedzącego, pogrążonego w niemej ciszy Damiana - i Jego dopadła niemoc..
Kiedy dotarliśmy do loggii, gdzie zatrzymaliśmy się na noc - szybciutko schowaliśmy się w śpiworach, gdzie trzęsąc się z niewyobrażalnego zimna - czekaliśmy niecierpliwie na upragniony sen..
Sen niewiele zmienił, na szczęście następnego dnia obudziłam się w znacznie lepszej formie!
W samym Gokyo - cudowna, wyprawowa atmosfera..
Wykorzystując dzień oparty na absolutnym wypoczynku, wchłanialiśmy tutejsze powietrze - Damian powędrował w okolice lodowca, robiąc naprawdę piękne zdjęcia - ja zadowoliłam się dech zapierającym Cho Oyu (8153m), który wyłaniał się, to znów chował w kłębiastych chmurach...

Spacerowaliśmy u podnóża Gokyo Ri - podziwiając w ciszy, cudowne szczyty, okalające przeraźliwie zimne jeziorko..



Około godz. 3 w nocy, wyruszyliśmy na zdobycie szczytu.
Początkowo, bardzo mi się podobało! Było bardzo ciemno - a w takich warunkach jeszcze nigdy nie chodziłam po górach - doświadczenie zupełnie nowe i intrygujące.. światło padające ze świecącej czołówki oświetlało mi zaledwie czubek butów :)
Szliśmy jednak bardzo wolno i miarowo.. do momentu, kiedy owa ciemność zaczęła przypominać karawanę w otchłanie piekła. Zimno coraz bardziej odczuwalne, wprawiało mnie w stan chronicznego wyczekiwania wschodu słońca.. które niestety zawiodło nas całkowicie - cóż, witając dzień nad naszym pięknym morzem - wywierało na mnie dużo większe wrażenie, aniżeli to, na które czekałam tyle długich dni...
Tym niemniej kiedy dotarliśmy na szczyt (ja w okropnych męczarniach, głównie spowodowanych przeraźliwym zimnem), powitał nas widok niezapomniany..
Ze szczytu rozpościera się panorama na wszystkie najwyższe szczyty Nepalskie wraz z Mt Everestem.
Himalaje w takim wydaniu - to jak prawdziwa uczta dla duszy i oczu.. szybko jednak musieliśmy opuścić naszą ucztę, bowiem pomimo nieśmiałych promieni słońca, panujące zimno totalnie odbierało nam możliwość cieszenia się tą wyjątkową chwilą..


Gokyo Ri 5483m npm
W dole, spływający jęzor lodowca...

Im bliżej dołu - tym cieplej, a wraz z nim powracające czucie w palcach...


A po dłuższym odpoczynku - powrót do Dole, do którego nie wieżyłam, że w moim stanie dojdę, jednak jak się okazało zmniejszająca się wysokość, bardzo ułatwia powrót do lepszego samopoczucia oraz zdecydowanie przyspiesza odzyskanie lepszej formy... zatem wraz z pięknymi - choć, momentami bardzooo zimnymi wspomnieniami, rozpoczynamy drogę powrotną...


czwartek, 4 czerwca 2009

Coraz bliżej Namche Bazaar..

24.10.06 Bupsa (2300m npm)
Po dotarciu do Bupsy - szerpijska nazwa: Bumshing, Bumszing - przywitały nas roztańczone dzieci.
Dziś - od niepamiętnych czasów, znów mogliśmy delektować się ciepłym prysznicem - zazwyczaj, nawet jeśli widnieje informacja, że istnieje możliwość wzięcia gorącego prysznica - w praktyce oznacza to fakt, iż woda nie jest lodowata, co najwyżej znośnie zimna :)
Wieczorem, czekała na nas bardzo miła niespodzianka - gospodarz, jak się okazało - był opiekunem tutejszej 100letniej Gompy dzięki czemu mogliśmy ją zobaczyć od wewnątrz!
Niestety nie byliśmy w stanie zrobić żadnych zdjęć -a szkoda - jej wnętrze było naprawdę piękne, malownicze..




25.10.06


Następnego dnia, obudziliśmy się o tradycyjnej porze - śmieszna sprawa - zazwyczaj schodziliśmy z Damianem jako jedni z ostatnich :( tym razem jednak Damian zerwał się na równe nogi, twierdząc, iż na pewno wszyscy są już po śniadaniu - na pewno zaspaliśmy - okazało się, że na dole nikogo jeszcze nie było!!
Cóż, w końcu to my byliśmy pierwsi :)
A w nocy słyszeliśmy bardzo dziwne dźwięki - zastanawialiśmy się co to było - bardzo głośne, rozpaczliwe - rankiem, gospodarz, poinformował nas, że był to lis - tak po prostu - lis! Nigdy wcześniej nie słyszałam lisa - było to zatem, bardzo dziwne i nowe doświadczenie :)

Wędrując przez górzyste tereny - mijaliśmy dzisiejszego dnia piękne, malownicze wioseczki - tak barwnych do tej pory, jeszcze nie było!





W końcu, dotarliśmy do osławionego mostu - miejsca, gdzie Maoiści pobierają duże opłaty za wstęp do Parku Sagarmatha - zupełnie nie potrafię pojąć tego procederu (oczywiście, aby wejść na teren Parku, należy przy oficjalnej budce, wykupić bilet wstępu), zatem te kolejne opłaty dla polepszenia kasy Maoistów - to delikatna przesada - cóż można próbować przeforsować, tak jak to zrobili nasi znajomi Czesi - przeszli przez most ignorując idącego za nim z karabinem młodego Maoistę - na szczęście skończyło się tylko na krzykach!!
Nas przepuszczono akceptując nasz wcześniejszy kwit, świadczący o tym, iż opłatę już uiściliśmy!




Moje kochane Jaki :)


27.10.06 Namcze Bazaar (3480m npm)
Szerpijska nazwa - Nauche - Aby tam dojść, musieliśmy pokonać szereg dolin, wąwozów, długich kołyszących mostów zawieszonych wysoko nad rwącymi rzekami oraz wspinać po stromych stokach - wszystko, to warto przeżyć, wędrować długie dnie wśród bezludnych bezdroży - od czasu do czasu spotykając pogodnych Nepalczyków!


W Namcze Bazaar, w każdy piątek rozpoczyna się targ, na który przychodzą mieszkańcy Tybetu - dla mnie było, to tym bardziej cenne, bowiem do Tybetu dotrzeć pewnego dnia chciałabym bardzo - a to spotkanie z nimi, było namiastką moich marzeń :)
Zadziwiające - jak bardzo Tybetańczycy różnią się od Nepalczyków!




Na targu spotkaliśmy Ryszarda Pawłowskiego - przywitaliśmy się, tak jakbyśmy znali się od zawsze :)
Bardzo sympatyczne spotkanie!


Razem z Damianem krążyliśmy, wzdłuż kolorowych uliczek, chłonąc tę wyjątkową atmosferę!
Dotarliśmy również (zaprowadził nas Piotrek), do maleńkiej restauracyjki - normalnie docierają tam tylko Nepalczycy - trudno byłoby zorientować się zwykłemu turyście, że może wstąpić tam na pyszny posiłek - a posiłek był nieziemski!
Zajadaliśmy się pysznymi Pierożkami momo - zarówno wersja wegetariańska, jak i z tuńczykiem - wyśmienite!!

Posiliwszy się, oddaliśmy do pralni nasze pranie, a sami podążyliśmy w poszukiwaniu drobnych upominków :) a było w czym wybierać!!
Jakże, ja polubiłam to miejsce!!
Cieszę się, że w drodze powrotnej znów tutaj się zatrzymamy!!