Moje podróżnicze wspomnienia traktuję doprawdy bardzo po macoszemu - być może dlatego, iż zazwyczaj na bieżąco piszę na moim cynamonowym blogu.. a dziennik podróży, pozostawiam na później.. na chwile kiedy znów zapragnę powrócić do miejsc wytęsknionych, lub po prostu nie doskwiera mi brak czasu..
Przyznam, iż jakiś czas temu zajrzałam tutaj i zaskoczyło mnie mile, iż pojawiło się kilka nowych osób, pragnących podążać szlakiem moich bliższych i dalszych podróży - jeśli nadal zachcecie być moimi towarzyszami - będzie mi niezwykle miło.. a jeśli czasem, zechcecie napisać choćby kilka słów - będę naprawdę uszczęśliwiona :)
Na początku stycznia, w poczuciu iż pragniemy wyruszyć gdzieś gdzie zachodnia cywilizacja, jeszcze nie zawładnęła codziennością - natrafiliśmy na stosunkowo tanie bilety do Marrakeszu, w tanich liniach Ryanair - początkowo bez dodatkowego bagażu, nasz bilet wyniósł cenę 32 Funtów - nie zastanawiając się zbyt długo, zakupiliśmy bilety, po czym zadzwoniliśmy do naszych znajomych, z którymi byliśmy wcześniej w Nepalu, czy i oni nie chcieliby wybrać się w podróż po Maroku?!
W taki oto sposób, znów wyruszyliśmy w nieznane...
Z kartek dziennika..
22.06.10
O godzinie 19. 00 wylądowaliśmy w Marrakeszu..
Na lotnisku czekał już na nas kierowca pracujący w Riadzie La Casa Del Sol, gdzie spędzimy pierwszą noc - mały hotelik wyszukany przez P. w internecie bardzo nam się spodobał - zwłaszcza taras wieczorową porą..
Fala gorącego powietrza powitała nas swoim szerokim ramieniem.. tym niemniej jednak, temperatura okazała się dużo bardziej przyjazna, aniżeli się tego spodziewałam.
Maroko już od pierwszych chwil - zauracza mnie intensywnością barw, zapachów, dobiegających zewsząd dźwięków.. uwodzi, kokietuje..
..moje turkusowe wizje o tym pełnym fascynacji kraju - urzeczywistniają się niczym realny sen.
Opuściwszy lotnisko, mijamy spacerujących ludzi, częściej jednak odpoczywających na licznych ławeczkach - zaskoczyło mnie to, iż większość osób ubrana jest w długie, smukłe szaty - spodziewałam się, iż taki ubiór będzie towarzyszył mieszkańcom w odległych bezdrożach spalonego słońcem Maroka - jednak tutaj w mieście, sądziłam, iż częściej będziemy mijać ludzi ubranych w zwykłe europejskie stroje.. miłe to dla mnie zaskoczenie!
Dotarłszy do dzielnicy malowanej licznymi straganami, opływającymi w kolorowe dywany, biżuterię, liczne dzbanki o metalicznej posturze, w których to niemalże wszędzie zaparzana jest miętowa herbata z dużą ilością cukru, kroczyliśmy nieznaym nam szlakiem..

Napar ten, orzeźwia, rozbudzając przy tym zmysł smaku..
Kolejny mit stał się rzeczywistością - tym razem, mit miętowej herbaty..



..czyż można zawierzyć takiej obietnicy, w obliczu coraz bardziej obdrapanym murom, coraz mniejszej ilości mijanych mieszkańców.. ciemniejszej i naprawdę mrocznej atmosferze miejsca, w którym się znaleźliśmy??
Cóż - pragnęliśmy zjeść kolację w restauracyjce, w której stołują się również sami mieszkańcy Marrakeszu - niestety, w obliczu narastającej dziwności miejsca - podjęliśmy decyzję szybkiego wycofania się.. oczywiście, ku ogromnemu niezadowoleniu naszego młodego przewodnika :(
Po ponownym dotarciu do głównej alejki, okazało się, iż kilka kroków dalej, ukryta wśród
licznych straganów, na samym dachu budynku - znajduje się bardzo przyjemna restauracyjka - cóż, nie był to lokalny bar - jednakże samo miejsce zauroczyło nas bardzo!
licznych straganów, na samym dachu budynku - znajduje się bardzo przyjemna restauracyjka - cóż, nie był to lokalny bar - jednakże samo miejsce zauroczyło nas bardzo!
Już sama droga prowadząca do niego, rozświetlona licznymi lampionami - stanowiła obietnicę wyjątkowego wieczoru..
..Światło sączące się z przyćmionych latarenek, na niebie jasny księżyc płynący wśród migoczących gwiazd, a w tle piękna muzyka - Ayo wraz ze swym aksamitnym głosem..
A do tego, niebiańsko pyszne jedzenie!