niedziela, 15 sierpnia 2010

Po długiej przerwie znów jestem - tym razem Maroko

Minęła niemalże cała wieczność od mojego ostatniego wpisu.. i znów zalewam się rumieńcem wstydu..
Moje podróżnicze wspomnienia traktuję doprawdy bardzo po macoszemu - być może dlatego, iż zazwyczaj na bieżąco piszę na moim cynamonowym blogu.. a dziennik podróży, pozostawiam na później.. na chwile kiedy znów zapragnę powrócić do miejsc wytęsknionych, lub po prostu nie doskwiera mi brak czasu..
Przyznam, iż jakiś czas temu zajrzałam tutaj i zaskoczyło mnie mile, iż pojawiło się kilka nowych osób, pragnących podążać szlakiem moich bliższych i dalszych podróży - jeśli nadal zachcecie być moimi towarzyszami - będzie mi niezwykle miło.. a jeśli czasem, zechcecie napisać choćby kilka słów - będę naprawdę uszczęśliwiona :)
Pamiętam, iż podróż do Maroka wymarzyłam sobie jakiś czas temu - rok temu, kiedy zakupiłam przewodnik, w mojej głowie rodził się obraz kraju, który naprawdę bardzo chciałam przemierzyć wraz ze swoim plecakiem..
Na początku stycznia, w poczuciu iż pragniemy wyruszyć gdzieś gdzie zachodnia cywilizacja, jeszcze nie zawładnęła codziennością - natrafiliśmy na stosunkowo tanie bilety do Marrakeszu, w tanich liniach Ryanair - początkowo bez dodatkowego bagażu, nasz bilet wyniósł cenę 32 Funtów - nie zastanawiając się zbyt długo, zakupiliśmy bilety, po czym zadzwoniliśmy do naszych znajomych, z którymi byliśmy wcześniej w Nepalu, czy i oni nie chcieliby wybrać się w podróż po Maroku?!
W taki oto sposób, znów wyruszyliśmy w nieznane...
Z kartek dziennika..
22.06.10
O godzinie 19. 00 wylądowaliśmy w Marrakeszu..
Na lotnisku czekał już na nas kierowca pracujący w Riadzie La Casa Del Sol, gdzie spędzimy pierwszą noc - mały hotelik wyszukany przez P. w internecie bardzo nam się spodobał - zwłaszcza taras wieczorową porą..
Fala gorącego powietrza powitała nas swoim szerokim ramieniem.. tym niemniej jednak, temperatura okazała się dużo bardziej przyjazna, aniżeli się tego spodziewałam.
Maroko już od pierwszych chwil - zauracza mnie intensywnością barw, zapachów, dobiegających zewsząd dźwięków.. uwodzi, kokietuje..
..moje turkusowe wizje o tym pełnym fascynacji kraju - urzeczywistniają się niczym realny sen.

Opuściwszy lotnisko, mijamy spacerujących ludzi, częściej jednak odpoczywających na licznych ławeczkach - zaskoczyło mnie to, iż większość osób ubrana jest w długie, smukłe szaty - spodziewałam się, iż taki ubiór będzie towarzyszył mieszkańcom w odległych bezdrożach spalonego słońcem Maroka - jednak tutaj w mieście, sądziłam, iż częściej będziemy mijać ludzi ubranych w zwykłe europejskie stroje.. miłe to dla mnie zaskoczenie!
Dotarłszy do dzielnicy malowanej licznymi straganami, opływającymi w kolorowe dywany, biżuterię, liczne dzbanki o metalicznej posturze, w których to niemalże wszędzie zaparzana jest miętowa herbata z dużą ilością cukru, kroczyliśmy nieznaym nam szlakiem..

Wąskimi uliczkami dotarliśmy do naszego Riadu, gdzie jak nakazuje zwyczaj, zostaliśmy poczęstowani świeżo zaparzoną herbatą - piękny, srebrny dzbanek wypełniony aromatycznym naparem, zniewolił moje zmysły niczym piękny kusiciel..
Napar ten, orzeźwia, rozbudzając przy tym zmysł smaku..
Kolejny mit stał się rzeczywistością - tym razem, mit miętowej herbaty..

Po zaspokojeniu pragnienia, dostatecznie rozgrzani palącym słońcem... rozpakowawszy nasze plecaki.. szybkim prysznicu - porządnie wygłodniali, wyruszyliśmy w poszukiwaniu restauracyjki, gdzie moglibyśmy nasycić się pysznym marokańskim daniem..



Spacerując wśród ciągle jeszcze zaludnionych, odrobinę mrocznych alejek - zapytawszy przechodzącego młodzieńca o udzielenie informacji, gdzie moglibyśmy zjeść kolację w miłym i nastrojowym lokaliku (koniecznie lokalnym - czyli nie skierowanym dla przybywających turystów), kolega bardzo entuzjastycznie zareagował na naszą prośbę - kierując się ku jeszcze bardziej mrocznej uliczce, gdzie jak twierdził - znajduje się miejsce dokładnie takie o jakim marzymy :)
..czyż można zawierzyć takiej obietnicy, w obliczu coraz bardziej obdrapanym murom, coraz mniejszej ilości mijanych mieszkańców.. ciemniejszej i naprawdę mrocznej atmosferze miejsca, w którym się znaleźliśmy??
Cóż - pragnęliśmy zjeść kolację w restauracyjce, w której stołują się również sami mieszkańcy Marrakeszu - niestety, w obliczu narastającej dziwności miejsca - podjęliśmy decyzję szybkiego wycofania się.. oczywiście, ku ogromnemu niezadowoleniu naszego młodego przewodnika :(
Po ponownym dotarciu do głównej alejki, okazało się, iż kilka kroków dalej, ukryta wśród
licznych straganów, na samym dachu budynku - znajduje się bardzo przyjemna restauracyjka - cóż, nie był to lokalny bar - jednakże samo miejsce zauroczyło nas bardzo!
Już sama droga prowadząca do niego, rozświetlona licznymi lampionami - stanowiła obietnicę wyjątkowego wieczoru..
..Światło sączące się z przyćmionych latarenek, na niebie jasny księżyc płynący wśród migoczących gwiazd, a w tle piękna muzyka - Ayo wraz ze swym aksamitnym głosem..
A do tego, niebiańsko pyszne jedzenie!
Wieczór dobiega końca...
Delektując się powrotem wśród zasypiających już uliczek, powolnym krokiem wracamy do naszego hoteliku..
A jutro wyruszamy w góry!!