wtorek, 9 czerwca 2009

Namche Bazaar - Gokyo Ri


28.10.06 Dole
Z sentymentem w sercu, opuściliśmy Namche Bazaar, aby powitać krajobrazy, na które czekaliśmy tak długo!
Około 40 minutowy marsz, wprowadził nas w pasmo najwyższych szczytów świata - błyszczące bielą oddalone jeszcze o wiele kilometrów, jednak bardzo dobrze widoczne szczyty, stały się czymś magicznym! Zawsze karmiłam swoją duszę i oczy zdjęciami z wszelkich pokazów najróżniejszych wspinaczy z ich wypraw wysokogórskich - tym razem w końcu i ja miałam możliwość zaistnieć w tym trudnym do opisania zwykłymi słowami świecie!
Wędrujemy już od kilkunastu dni i każde miejsce jest niezwykłe i wyjątkowe, jednak widok ośnieżonych szczytów zapiera dech w piersiach!


Droga, którą idziemy jest doprawdy przepiękna! Mijamy stupy oraz maszerujące Jaki..
Stosunkowo szybko dotarliśmy do przełęczy z wysokością 3973m npm - widoki bajeczne!





Niestety dalsza droga okazała się mniej przyjazna i z niecierpliwością wypatrywaliśmy miejsca, w którym mieliśmy zatrzymać się na nocleg. Okazało się, że była to wioska widmo!
Nie pozostało nam zatem nic innego, jak tylko iść dalej - 100m wyżej, to niby niewiele - ale po całym dniu wspinania się coraz wyżej i wyżej - o niczym innym nie marzyliśmy, aby ogrzać się gdzieś przy ciepłym ogniu i zjeść ciepły posiłek!
W końcu dotarliśmy do Dole - kilka chatek - ta, w której się zatrzymaliśmy (jedyna w której były miejsca noclegowe!), była bardzo skromna wręcz uboga, jednak mieszkańcy (młoda dziewczyna wraz ze śliczną córeczką) - przesympatyczne!
A do tego jakim pysznym jedzeniem zostaliśmy ugoszczeni!!

Siedząc przy ciepłej kozie, która ogrzewa bardzo przyjemnie nasze zziębnięte stopy - wspominamy minione już dni..
Po jedzeniu, kiedy wyszłam z chaty - oczarowały mnie otaczające zewsząd ośnieżone góry oraz usiane błyszczącymi gwiazdami niebo - wprost niewyobrażalnie pięknie!!




Kolejny dzień wędrówki.. spotkani wędrowcy...





Wszechobecne chorągiewki modlitewne..


31.10.06 Gokyo
Doszliśmy niemalże do końca naszej wyznaczonej trasy - czeka nas jeszcze wejście na niewielki szczyt Gokyo Ri, jednak wcześniej odpoczniemy dzień, po przebytej chorobie wysokościowej, którą ja osobiście przeżyłam dotkliwie..
Z Dole doszliśmy do kolejnej małej wioseczki - Machherma, składającej się z kilkunastu mniejszych i większych loggii.Połowę trasy pokonaliśmy bardzo szybko, jednoczenie bardzo szybko wzrosła wysokość, która niestety nie bywa łaskawa. W połowie drogi rozbolała mnie tak dotkliwie głowa i oko, iż nie byłam w stanie się poruszać.. posuwając się ślimaczym tempem do przodu, w końcu usiadłam na jednym z kamieni i tak p prostu siedziałam około godziny.. czułam się naprawdę bardzo dziwnie, począwszy od dotkliwego bólu, po nieokreślone pełne niepokoju przeczucia, w końcu zalałam się niewiadomej przyczyny krokodylowymi łzami siedząc samotnie jeszcze dłuższą chwilę..
Uspokoiwszy się odrobinę zaczęłam iść, po czym spotkałam siedzącego, pogrążonego w niemej ciszy Damiana - i Jego dopadła niemoc..
Kiedy dotarliśmy do loggii, gdzie zatrzymaliśmy się na noc - szybciutko schowaliśmy się w śpiworach, gdzie trzęsąc się z niewyobrażalnego zimna - czekaliśmy niecierpliwie na upragniony sen..
Sen niewiele zmienił, na szczęście następnego dnia obudziłam się w znacznie lepszej formie!
W samym Gokyo - cudowna, wyprawowa atmosfera..
Wykorzystując dzień oparty na absolutnym wypoczynku, wchłanialiśmy tutejsze powietrze - Damian powędrował w okolice lodowca, robiąc naprawdę piękne zdjęcia - ja zadowoliłam się dech zapierającym Cho Oyu (8153m), który wyłaniał się, to znów chował w kłębiastych chmurach...

Spacerowaliśmy u podnóża Gokyo Ri - podziwiając w ciszy, cudowne szczyty, okalające przeraźliwie zimne jeziorko..



Około godz. 3 w nocy, wyruszyliśmy na zdobycie szczytu.
Początkowo, bardzo mi się podobało! Było bardzo ciemno - a w takich warunkach jeszcze nigdy nie chodziłam po górach - doświadczenie zupełnie nowe i intrygujące.. światło padające ze świecącej czołówki oświetlało mi zaledwie czubek butów :)
Szliśmy jednak bardzo wolno i miarowo.. do momentu, kiedy owa ciemność zaczęła przypominać karawanę w otchłanie piekła. Zimno coraz bardziej odczuwalne, wprawiało mnie w stan chronicznego wyczekiwania wschodu słońca.. które niestety zawiodło nas całkowicie - cóż, witając dzień nad naszym pięknym morzem - wywierało na mnie dużo większe wrażenie, aniżeli to, na które czekałam tyle długich dni...
Tym niemniej kiedy dotarliśmy na szczyt (ja w okropnych męczarniach, głównie spowodowanych przeraźliwym zimnem), powitał nas widok niezapomniany..
Ze szczytu rozpościera się panorama na wszystkie najwyższe szczyty Nepalskie wraz z Mt Everestem.
Himalaje w takim wydaniu - to jak prawdziwa uczta dla duszy i oczu.. szybko jednak musieliśmy opuścić naszą ucztę, bowiem pomimo nieśmiałych promieni słońca, panujące zimno totalnie odbierało nam możliwość cieszenia się tą wyjątkową chwilą..


Gokyo Ri 5483m npm
W dole, spływający jęzor lodowca...

Im bliżej dołu - tym cieplej, a wraz z nim powracające czucie w palcach...


A po dłuższym odpoczynku - powrót do Dole, do którego nie wieżyłam, że w moim stanie dojdę, jednak jak się okazało zmniejszająca się wysokość, bardzo ułatwia powrót do lepszego samopoczucia oraz zdecydowanie przyspiesza odzyskanie lepszej formy... zatem wraz z pięknymi - choć, momentami bardzooo zimnymi wspomnieniami, rozpoczynamy drogę powrotną...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz