poniedziałek, 25 maja 2009

Droga do Jiri Bazar - początek trekkingu.


18.10.06 Jiri Bazar (1955m npm)

Z Katmandu wyruszyliśmy około godz. 8. Jechaliśmy drogą wznoszącą się coraz wyżej i wyżej..
W końcu opuściliśmy biedne zabudowania Katmandu - wjeżdżając w krajobraz górzysty - piękny i magiczny! Jechaliśmy naprawdę długo, ale widoki były cudne!!
Mijaliśmy pojedyncze domki przed którymi ludzie prowadzili proste, powolne życie - często po prostu siedzieli zapatrzeni w otaczającą ich rzeczywistość..


Drogą, którą podążamy, przejeżdżają niejednokrotnie autobusy przepełnione tak bardzo, jak tylko jest to możliwe, a może i bardziej!


Mijamy dzieci, które pomagają często swoim rodzicom, sprzedając np. owoce..



Przemierzając nepalskie bezdroża, w pewnym momencie zatrzymano nas, pod pretekstem pobrania obowiązkowej opłaty - w tym czasie Maoiści, panoszyli się po całym Nepalu wyłudzając zarówno od turystów, jak i samych Nepalczyków - nierzadko duże kwoty pieniężne!
Początkowo żądali od nas 500 rupii od osoby - była to chwila z posmakiem nieprzyjemnej grozy - młodzi Maoiści stali nad nami ponad godzinę z karabinem w dłoni, a kierowca powiedział, że za nic w świecie nie ruszy dalej, jeśli nie zapłacimy żądanej kwoty!
W końcu jednak ostatecznie skończyło się na 2000 od 9 osób! Źli - jednak zgodni co do tego, iż dalej jechać pragniemy, zapłaciliśmy 2tys. rupii, po czym otrzymawszy pokwitowanie, ruszyliśmy dalej..
Jednak przygód z Maoistami to dopiero początek - jadąc w kierunku Jiri Bazar po drodze mijaliśmy cały sztab młodych Maoistów - byli to naprawdę młodzi chłopcy - zastanawialiśmy się, co nimi tak naprawdę kieruje, wstępując w szeregi M. - czyżby nie była to zwykła chęć szybkiego i łatwego wzbogacenia? Taka była moja refleksja, po dłuższych obserwacjach..
Nieopodal Jiri -zatrzymano nas ponownie - tym razem musieliśmy pokazać nasze paszporty - i w tym momencie, okazało się się coś strasznego - Paweł swojego paszportu nie mógł odszukać!
Sytuacja zrobiła się bardzo gorąca, ponieważ bez paszportu, nawet jeśli udałoby mu się przejść nepalskie bezdroża - jak wróciłby do kraju?
W tym momencie, jednak liczyło się to, aby zachować zimną krew i wymyślić dobry kamuflaż! Na szczęście kontrola okazała się na tyle mało wnikliwa, iż Pawłowi udało się ukradkiem przejąć paszport jednego z naszych kolegów, a ponieważ panowie nie sprawdzali zdjęcia - przyglądali się tylko jak wypełniamy formularze (należało spisać dane - Paweł trzymając w ręku nie swój paszport, wpisał cokolwiek.. tym razem się udało!)

Po dotarciu do wioski, Paweł przypomniał sobie, że najprawdopodobniej zostawił paszport w Katmandu w ksero!
Nie mieliśmy wiele możliwości - Paweł mógł wrócić do Katmandu, ale po pierwsze nie miał tak naprawdę pewności, czy w owym ksero paszport Jego rzeczywiście pozostał, poza tym rodziło się pytanie, co z trekkingiem, który dopiero rozpoczynamy? Nasz plan był stosunkowo napięty i wszelkie opóźnienia, raczej były kłopotliwe... postanowiliśmy odszukać telefon (a nie było to łatwe!!), po czym Damian zadzwonił do hoteliku w którym spaliśmy z prośbą o sprawdzenie ksera - po długim, pełnym napięcia oczekiwaniu, na szczęście okazało się, że paszport jest!!
Nepalczycy to wspaniali ludzie, pod wieloma względami - co prawda, umówiliśmy się, że kierowca, który dostarczy nam zaginiony p. otrzyma za to pieniądze - jednak bez problemu wykazali chęć dostarczenia nam go, najszybciej, jak to możliwe!
Tym optymistycznym akcentem, udaliśmy się na pyszny posiłek :)

Następnego dnia, zaraz po przyjeździe paszportu - wyruszyliśmy w drogę!
Tuż za zakrętem kończyła się droga asfaltowa, a zaczynała stroma ścieżka, którą od tej pory - długie 18 dni, podążaliśmy w górę i w dół, często wiele godzin w zupełnych pustkowiach, otoczeni wszechobecnymi górami!

Mijaliśmy biedne chatki, skromnie żyjących ludzi - jednak zawsze uśmiechniętych i pogodnych!









20.10.06 Kinja (1630m npm)
Wczorajszy dzień okazał się bardzo ciężkim wyzwaniem - pokonaliśmy dwie trasy przewodnikowe w jeden dzień, co przyczyniło się do tego, iż rozdzieliliśmy się na dwie grupy - my z Damianem dotarliśmy do miejsca, w którym byliśmy umówieni na nocleg (Bhandar) o późnym zmroku.. a kiedy następnego dnia wyszliśmy na zewnątrz - naszym oczom ukazała się pierwsza podczas tego trekkingu stupa :)



Pierwszy odcinek naszej wędrówki, to stary szlak minionych wypraw na Mt Everest, pamiętający jeszcze Hillarego i Tenzinga -pierwszych zdobywców najwyższej góry świata..
Niewątpliwie bardzo ciekawa, ale też bardzo mecząca! Szlak biegnie wśród stromych zboczy, które każdego dnia należy pokonywać wspinając się, po czym schodzić w dół doliny, by ponownie wspinać się w górę! (ciekawostką jest fakt, iż do chwili dojścia do bazy pod Mt Everestem pokonana różnica wynosi prawie 9 kilometrów, czyli niemalże tyle, ile wynosi wysokość góry mierzona od poziomu morza!).
Bardzo często wspinają się z nami mężczyźni z ogromnymi koszami na plecach, którzy niosą np. coca colę dla wędrujących turystów..co ciekawe, im wyżej, potrafiła ona więcej kosztować, aniżeli mała buteleczka alkoholu np. rumu.


Życie w Nepalu - zwłaszcza w tym rejonie, jest naprawdę bardzo ciężkie! Jedyna forma transportu, to przynoszenie wszystkiego, na plecach tragarzy - zatem wszystko uzależnione jest od czasu i możliwości osoby, która poszczególne rzeczy niesie!
Budowa domu, trwa bardzo długo i wymaga nie lada wyczynu! W rejonie, położonym bliżej lotniska w Lukli - wszystko wydaje się dużo prostsze - tutaj jednak byliśmy świadkiem takiej o to rzeczywistości - dom budowała rodzina własnymi rękoma, dosłownie - przerzucając kamloty i układając je tak aby stworzyć dom, który powinien być gotowy przed zimą!


Często, towarzyszą nam dzieci - te potrafią maszerować za nami nawet godzinę, nieustannie wołając "give me a peny" - czego nie można mylić z długopisem (tak myśleliśmy na początku, w końcu okazało się, że dzieci wołają o drobne pieniądze).


Początkowo wszyscy byliśmy pod wrażeniem tempa jakie osiągnęliśmy poprzedniego dnia!
Dziś jednak okazało się, że sił nie mamy aż tak wiele - w rezultacie tym razem zdołaliśmy pokonać tylko połowę wyznaczonej trasy - a ponieważ w taj maleńkiej, malowniczej wioseczce przywitał nas obfity deszcz, postanowiliśmy pozostać tutaj na noc.

Następnego dnia, rankiem wyruszyliśmy pełni sił w dalszą drogę, jak się jednak okazało nie zdołaliśmy nadrobić zaległości, w związku z czym pod wieczór, dotarliśmy do Goyom (3530m npm), przełęcz, która jest najwyżej położonym punktem w drodze z Jiri do Namche Bazaaru.

Nieopodal Goyom - spotkaliśmy, tych dwóch chłopców - starszy szedł za Damianem ponad godzinę, prosząc aby oddał mu swój plecak - tak aby mógł zarobić trochę pieniędzy. Chłopak miał 11 lat, Jego rodzice nie żyli, wychowywała ich babcia, jednak bardzo często brakowało im pieniędzy na podstawowe potrzeby, na jedzenie!
Damian oddał mu swój mały podręczny plecak, dzięki czemu mieliśmy przez dwa dni bardzo sympatycznego towarzysza - chciałabym wspomnieć Jeszce o tym, iż kiedy Damian chciał po prostu dać mu jakieś pieniądze - On nie chciał ich przyjąć w sytuacji, kiedy nie zarobiłby ich swoją pracą!
Sunami - takie było imię chłopca, wędrował z nami w takim stroju, jak widać poniżej - a zważywszy na fakt, iż na samej przełęczy naprawdę było zimno a i śniegu było po kostki - należy mu się głęboki szacunek - ubraliśmy go co prawda w ciepły polar, jednak butów niestety nie mieliśmy!
Goyom - jak się okazało, to miejsce szczególne, dlatego zatrzymam się tam na dłużej, następnym razem!
Zapraszam serdecznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz