środa, 27 maja 2009

Goyom pełne niespodzianek..

21.10.06 Goyom (3220m npm)
Stosunkowo wczesną porą dotarliśmy do maleńkiej wioseczki Goyom, gdzie zatrzymawszy się w pierwszej chacie, stwierdziliśmy, że zostajemy tutaj na noc.
To było doprawdy wyjątkowe miejsce - zotaliśmy przywitani, przez młodą kobietę, która bez większych ogródek zaczęła po prostu tańczyć :)
Byliśmy zmęczeni i odrobinę zmarznięci, po wcześniejszym przemoczeniu deszczem, dlatego zapytaliśmy o herbatę - w odpowiedzi, pani poczęstowała nas nie tylko herbatą! Przyniosła ogromny termos, w którym znajdował się bardzo specyficzny trunek - było to wino, tudzież piwo własnego wyrobu - według naszej gospodyni - bardzo dobre!! Kosztowało nas tyle co kubek herbaty a i zabawę mieliśmy co niemiara, choć przyznam, że mi ów napój w ogóle nie smakował :(
Pani natomiast zachęcała nas bardzo intensywnie do częstej degustacji, sama podchodząc co kilkanaście minut, otwierała termos, nalewała odrobinę napoju na swe drobne rączęta, po czym pijąc go, powtarzała, że to naprawdę pyszne i pić go powinniśmy!!
Czy napój dobry był, skłonna bym była polemizować - jednak niewątpliwie wpływ na zachowanie np. naszej gospodyni miał zdecydowany :)
Doszło do tego, że z wątpliwą ufnością spoglądać zaczęliśmy na Jej taneczne swawole - bowiem nasze żołądki coraz bardziej ciepłej strawy się domagały!
W końcu stwierdziliśmy, że dzisiejszego dnia przyjdzie nam cieszyć się jedynie sucharkami..

Zabawa była cudna - do naszej gospodyni, dołączyli najpierw porterzy, którzy pomagali nieść plecaki naszych znajomych (rozchorowali się biedulki strasznie, a że nie chcieliśmy się rozdzielać, postanowili skorzystać z 2 dniowej pomocy tutejszych porterów).
W końcu i Piotrek dołączył, dzięki czemu impreza na dobre się rozwinęła..




Nasza przesympatyczna pani nie myślała w ogóle o tym aby jakikolwiek posiłek przygotować, na szczęście pod wieczór w chacie pojawił się niespodziewanie mężczyzna - prawdopodobnie mąż naszej gospodyni..
Zadziwiające, ale Impreza natychmiast ustał - porterzy podziękowali grzecznie, po czym stwierdzili, iż czas najwyższy na nich :)
W kuchni natomiast rozpalono ogień, nastawiono wodę a wraz z nią pojawiła się nadzieja, że zjemy dzisiejszego dnia ciepły posiłek :)


Kury bynajmniej nie jedliśmy na kolację :) choć spędzała ona wraz z małymi kurczętami większość czasu w kuchni..



Przyznam, że było to miejsce skrajnie ubogie - chyba jedyne gdzie naprawdę miałam obawy co do spożywanego tam jedzenia - w mojej głowie rodziły się potencjalne skutki zjedzenia czegokolwiek - woda, którą piliśmy nigdy nie była tak naprawdę zagotowana, naczynia myte w bardzo mętnej wodzie :(
Odbiegając od kuchni - toaleta - jak długo żyję, takiej nie widziałam!! Oczywiście na świerzym powietrzu - zawieszona na wysokiej skarpie - w razie potrzeby, ogarniała mnie głęboka obawa, czy owa skarpa nagle się nie obsunie... a o poranku z miejsca tego, doskonale widziałam maszerujących wędrowców - pytanie, czy oni równie dobrze widzieli mnie, jak i ja ich widziałam??



Powracając jeszcze do kuchni, koniecznie muszę wspomnieć, iż to tutaj jednak - jedliśmy najsmaczniejsze podczas całego trekkingu, placki tybetańskie!!! Były wyśmienite i jeśli kiedykolwiek los pozwoli mi znów tam zawitać - nie omieszkam pozostać tam na noc, dla tych tybetańskich placków właśnie :)




A to urocze dziewczęta, które zatrzymały się na moment podczas wędrówki z lub do szkoły... a do szkoły nepalskie dzieci, niejednokrotnie przemierzają dwu - trzydniowe odcinki drogi!




Wszelkie niedogodności rekompensowane były takimi o to widokami!



Na koniec jeszcze jedna anegdotka - późnym wieczorem poprosiliśmy naszych gospodarzy o to aby przygotowali dla nas śniadanie na godz. 7.30 tak abyśmy mogli jak najszybciej wyruszyć dalej - zazwyczaj, jeśli zamawialiśmy jedzenie o poranku, strasznie długo to trwało, w konsekwencji, nigdy nie mogliśmy wyruszyć o czasie..
Aby nie koplikować zamówienia, wszyscy poprosiliśmy o pieczone ziemniaczki i jajka smażone - to jedno z najbardziej dostępnych i popularnych dań w Nepalu..
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy o poranku (jednakże zdecydowanie później aniżeli prosiliśmy), ujrzeliśmy taki oto obrazek!!

Doprawdy to co zobaczyliśmy wyglądało jak surowe ziemniaki oraz jajka, położone na talerzu! Myśleliśmy, że to żart :)
Jajka okazały się ugotowane - co do ziemniaków - nie koniecznie :)
Cóż, innej opcji i tak nie mieliśmy, zatem skosztowaliśmy niedogotowane ziemniaczki wraz ze smacznymi jajkami... na szczęście brzuchy nas nie rozbolały :)
Dzień pomimo tak zaskakującego śniadania, zapowiadał się przepięknie!
Po raz pierwszy naszym oczom ukazały się cudowne białe szczyty himalajskich wierzchołków!!



2 komentarze:

  1. Zaglądam na te Twoje wspomnienia - ja nigdy nie podróżowałam w takie miejsca i trochę bym chciała, a trochę to nie wiem... Raz, że jednak strasznie jestem wygodnicka, a dwa - że chyba za mało cierpliwa. W sytuacjach stresowych lub gdy jestem zmęczona, wychodzi ze mnie cholera i przestaję być dobra dla otoczenia. A samotnego podróżowania bałabym się strasznie...
    To co piszesz o ludziach z Indii czy Nepalu, przypomina mi mojego kolegę Miśka. Wybrał się kiedyś na parę tygodni do Indii, oczywiście realizował marzenie, ale bardziej było to na zasadzie 'bo mnie stać'. Pojechał nowobogacki, wymagający Misiek, a wrócił zupełnie inny człowiek. Spotkał ludzi, którzy nie mają prawie nic, żyjących w brudzie i niewyobrażalnej nędzy, a przy tym często bardzo pogodnych i życzliwych. Misiek w Indiach przestał myśleć o tym, czego jeszcze nie ma, natomiast zaczął doceniać, co ma. Najlepszy kumpel świata :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Złośliwość rzeczy martwych!! Napisałam kilka zdań.. już chciałam wysłać, po czym wszystko zniknęło!!
    Cóż Daisy - myślę, że kiedy już byś zaczęła tak podróżować napewno spodobałoby Ci się!! Ja kocham takie właśnie podróżowanie i przyznam, że czasem doznaję tortur duchowo - mocjonalnych,ponieważ czuję, że powinnam spakować plecak i wyruszyć w świat.. a jednocześnie pragnę innych rzeczy i tak się wszystko gmatwa.. albo układa po swojeu :) Teraz kiedy w końcu znów zaplanowaliśmy podróż taką o jakiej marzę - niestety paskudnie złamałam nogę i znów nic z tego.. ale kiedyś spakuję plecak i wyruszę w nieznane :)
    Co do Nepalu - ludzie choć biedni czasem do bólu, zawsze optymistyczie nastawieni do życia! Troszkę wyglądało to inaczej w Indiach - tam panuje skrajne ubóstwo, które widać wszędzie.. ale momo wszystko ludzie tam żyją zupełnie inaczej!
    Wiesz, tak sobie myślę, że to bardzo optymistyczne jeśli osoby wybierające się w takie miejsca - doznają wewnętrznej przemiany - oto też chyba chodzi w podróżowaniu :)
    Uściski dla Ciebie Daisy!!

    OdpowiedzUsuń